Dla mnie i dla historii jazzu europejskiego i pewno dla wielu Skandynawów: Astigmatic
Z Beatlesów wybrałbym nie tam żadne Abbey Road, czy Sgt. Pepper's... ale A Hard Day's Night. Dlaczego? Uważam, że to jest ich najbardziej przebojowy, piosenkowy album. Świetna kompozycja za świetną kompozycją, album równy i zawierający esencję tego, co Liverpoolczykom wychodziło najlepiej. W dodatku wydany w szczytowym momencie Beatlemanii. Gdybym miał przedstawić przybyszowi z kosmosu ten zespół, to na pewno puściłbym mu właśnie tę płytę, bo z jednej strony jest to muzyka prosta, ale po prostu świetna i przez to nie wymagająca dodatkowego omówienia. Wytłumaczcie laikowi psychodelie Sierżanta Pieprza, która tak piosenkowo-singalongowa nie jest albo wytłumaczcie dziecku dojrzały kunszt Ulicy Opackiej.
Ponadto, dla mnie bezapelacyjnie: Surrealistic Pillow zespołu Jefferson Airplane, bo to też kwintesencja kolejnego znaczącego i przełomowego momentu w muzyce.
Z drugiej strony, wszelkie takie listy uważam za bufonadę, gdyż bo ponieważ każda piosenka, każdy album jest w jakimś stopniu dla rozwoju muzyki ważny, choćby był to ludyczno-ludowy Bayer Full.