Dla zapewne wielu z nas, na pewno dla mnie, zbieranie płyt winylowych wiąże się w dużej mierze z ich czyszczeniem, wydobywaniu z nich jak najlepszej jakości dźwięku i dbaniem o nośniki. Jest „coś” w kupowaniu zruchlałych, brudnych i niechcianych krążków, niesłuchanych od dawna i nadawaniu im nowego życia. Podstawową kwestią zawsze pozostanie czyszczenie samych fonogramów, jednak przywracać blask można również okładkom. Papier można czyścić, druk się nie zmywa, nic się nie uszkadza. Tylko trzeba to robić z głową.
Ostatnio na bazarze kupiłem trochę mocno zabrudzoną płytę z utworami Karłowicza. Już sama okładka wyglądała tak:

Jest to typowa cienka okładka Polskich Nagrań z połowy lat 60., nielaminowana, nielakierowana, zadrukowana na dosyć gładkim papierze. Nie potrafię wyjaśnić skąd tyle brudu i relatywnie mało poważniejszych uszkodzeń. Pod chmurką nie gniła, wtedy zapewne nic by z niej nie zostało. Nieważne, trzeba czyścić.
Do czyszczenia wszystkich rodzajów okładek używam aromatyzowanego płynu do mycia szyb z dodatkiem alkoholu. Nie jest to w żadnym razie jedyny dobry środek do tej pracy, powinno nie być problemów z uniwersalnymi środkami czyszczącymi do mebli (ale uwaga – tylko czyszczącymi, żadne olejki meblowe się nie nadają), z preparatami do czyszczenia plastiku oraz z odpowiednio rozcieńczoną miksturą do mycia płyt, może być nawet drugiej czystości. Poleciłbym dodać więcej fotonalu lub mirasolu - tu nie ma się co bać, że osad zostanie w rowkach płyty.
Środkiem czyszczącym zwilżam ścierkę z mikrofibry (może być też papierowy ręcznik, najlepiej dosyć gruby), tak aby była wyraźnie mokra, ale żeby nic z niej nie kapało i po prostu przecieram nią okładkę. W tym wypadku wyszło mi to tak:





Im papier jest bardziej szorstki, tym mniejsze szanse na wyczyszczenie bez rozfarfoclowania powierzchni. Szorstkich powierzchni, jak np. nielaminowane tyły angielskich okładek klejonych na zakładki, w ogóle nie czyszczę. Łatwo popsuć.
Zupełnie inna bajka to okładki laminowane oraz wyraźnie lakierowane. Takie można myć jak szyby, spryskując i mocno polerując. Należy jednak uważać na załamania i dziury w laminacie. Przez nie ciecz może przeciekać wgłąb druku, a to nic dobrego. Jeżeli pojawiają się widoczne ciemniejsze, mokre plamy pod laminatem to taką okładkę trzeba bardzo dobrze wysuszyć.
Po umyciu okładki należy ją dokładnie wysuszyć i absolutnie nie wkładać od razu w folię ochronną.
Rozdarcia podklejam papierem. Do klejenia okładek papierowych używam niezawodnie zwykłego wikolu rozprowadzanego wykałaczką. Do sklejania rozklejonych okładek płyt laminowanych należy użyć uniwersalnego kleju polimerowego. Wikol oraz inne kleje do papieru będą bardzo łatwo puszczały, klejenie laminatu to de facto klejenie plastiku. Przy łączeniu większych powierzchni dociskam okładkę dużym słownikiem, przy mniejszych naprawach – jedynie miejsce klejenia spinaczami do bielizny. Wychodzący spod ściśniętych krawędzi klej trzeba szybko zetrzeć na mokro nim zaschnie. Podklejam również wszystkie naderwane kawałki okładki – chociażby po to, żeby się potem nie oderwały przy zdejmowaniu płyty z półki.
Naklejki, taśmę klejącą usuwam najczęściej metodą cieplną ogrzewając dane miejsce opalarką. Można to też robić żelazkiem. Oczywiście przesadzenie z opalarką może skończyć się dla okładki piekielnie… Po nagrzaniu (okładka powinna być wyczuwalnie gorąca), lekko podważam brzeg i ciągnę. Jeżeli schodzi razem z drukiem – lepiej zostawić niż potem mieć obrzydliwe gagi. Do zdejmowania naklejek i taśmy klejącej potrzeba sporo wyczucia. Czasami się tego po prostu zrobić nie da i lepiej dać spokój niż zniszczyć upiększany obiekt.